„(…) obieram kurs na zjawiska uznawane za przerażające
głównie po to, by kiedyś powiedzieć: już się nie boję.”
Stephen King napisał kiedyś: „Czas jest jak stary, łysy oszust” – i mimo upływu lat oraz światowego postępu, ludzie na całej Ziemi wciąż zastanawiają się, jak może wyglądać jego kres. Co dzieje się z nami na końcu i czy mamy jakąś szansę na powrót do znanego nam świata? No wiecie, chociaż na chwilę… w odwiedziny…
Michał Stonawski – pisarz i badacz zjawisk paranormalnych, którym to poświęcił swoje książki i historie, zgodził się przybliżyć nam nieco świat „spoza” i opowiedzieć o związanych z nim swoich własnych odczuciach.
Pozwolisz, że zacznę od początku, być może dla niektórych dość oczywistego… Kiedy szary człowiek styka się z kimś, kto zajmuje się badaniami jak Twoje, jednym z pierwszych pytań, które przychodzą mu na myśl, jest: Dlaczego to? Co skłoniło Cię do podjęcia się badań zjawisk paranormalnych? Czy Ty sam doświadczyłeś kiedyś czegoś „spoza”, co pchnęło Cię do zgłębienia tematu, który pochłonął Cię na kolejne lata?
To może zacznę od końca: tak, doświadczyłem parę razy czegoś niewytłumaczalnego. W jednym przypadku była to krew, która samoczynnie pojawiła się na schodach domu, w którym byłem i w którym byłem świadkiem praktyk okultystycznych, w drugim – sam straciłem na pewien czas kontakt z rzeczywistością w trakcie odwiedzin jednego z nawiedzonych miejsc… co zresztą opisałem w „Paranormalnych” oraz w „Mapie Cieni”. A co skłoniło mnie do zajęcia się tym tematem – ciekawość. I próba zgłębienia tajemnicy śmierci – to chyba tak krótko mogę opisać… bo rozgadując się, musiałbym wyjaśnić cały mój koncept Boga jako terrorysty, trzymającego nas w szachu niewiedzą, strachem i znikomą długością życia. Widzisz, próba dotknięcia nieznanego jest również w moim przypadku próbą poradzenia sobie ze strachem związanym z tym, że kiedyś przestanę istnieć. Spotkanie z duchami, potwierdzenie ich obecności i bezsprzecznego istnienia drugiej strony, dałoby mi niewymowną wręcz ulgę.
W swoich książkach opisujesz przebieg zagłębiania się w tajemnice miejsc i ukazujesz dawne, zapomniane historie. Czy jest sprawa, która, pomimo badań i wielokrotnego analizowania poszlak, wciąż nawiedza Cię po nocach i zajmuje szczególne miejsce w Twojej pamięci?
Żadna z historii, które badałem dotychczas, nie nawiedza mnie po nocach, ale najbardziej bolesne są dla mnie te, które odnoszą się szczególnie do… nas. Do ludzi. Wszystkie historie są oczywiście związane z ludźmi, ale są takie, które szczególnie mówią o piekle życia. O samobójstwach, rodzinnej przemocy, smutku i marazmie istnienia. Taka jest na przykład sprawa bloku samobójców w Tarnowie – to nie ze względu na duchy jest on tak przerażający, ale właśnie przez obraz żywych i tego, co sami sobie robimy. Jak bardzo możemy zepsuć sobie nawzajem życie, żeby niektórzy nie wytrzymywali i wybierali skok z dziesiątego piętra jako jedyną drogę ucieczki? Takie historie sprawiają, że nocami człowiek spać może i daje radę, ale czasem problemem jest wstać rano…
Kiedy podejmujesz się zbadania nowej sprawy i wyruszasz w teren, ludzie XXI wieku mają z reguły różnorodny stosunek do kogoś zajmującego się takim tematem. Czy za klasyczny schemat można tu uznać typ „niedowiarka” czy raczej „zaciekawionego obserwatora”?
Ludzie są różni. Nie wiem, czy uśredniłbym kogoś do „klasycznego” schematu, bo są i tacy, którzy chętnie opowiedzą o tym, co słyszeli, lub nawet widzieli, są tacy, którzy boją się mówić, ponieważ nie chcą zostać uznani za świrów, oraz są i tacy, którzy – czy to z powodu pychy, czy bycia niedowiarkiem – nastawieni są wrogo, jakby interesowanie się takimi opowieściami było czymś z gruntu niepoważnym i dziecinnym. Parę razy spotkałem się z groźbami, to prawda – ale większość ludzi, z którymi rozmawiałem, miała przynajmniej neutralny stosunek do mnie jako do badacza.
W wielu filmach czy dokumentach, obrazujących przebieg „łowów na duchy”, przedstawiana jest wyspecjalizowana ekipa ze sprzętem w wielkich, czarnych walizach oraz vanem wyłożonym komputerami. A jak wygląda to u Ciebie, masz swoją własną ekipę i zaplecze techniczne?
Nie, ponieważ nie jestem łowcą duchów. Jestem badaczem historii o nich – to trochę inna kategoria. Nie próbuję wywołać duchów, nie chcę ich przywoływać ani mącić ich spokoju. Mnie interesuje bycie co najwyżej świadkiem pewnych wydarzeń, obserwatorem. Do tego nie potrzebuję ani specjalnych urządzeń, ani też ekipy. Chociaż czasami, kiedy jestem sam w jakimś nawiedzonym miejscu, myślę ciepło o takiej perspektywie jak towarzysze w podróży…
Jeśli spotkałbyś człowieka, który do tej pory nie miał za wiele wspólnego z badaniem zjawisk paranormalnych, a postanowił zagłębić się w ten temat i zacząć od podstaw – od czego poleciłbyś mu zacząć? Poznaliśmy jedne z Twoich najwyżej cenionych dzieł z tej dziedziny: „Mapa cieni” i „Paranormalne”, ale od czego Ty sam zaczynałeś?
Literatury traktującej o tym temacie, a także i pokrewnych… jest sporo, to prawda. Zanim zacząłem pisać „Paranormalne”, czytałem m.in. „Nawiedzenia: historie prawdziwe” Warrenów (nie zachwyciły mnie), oraz „Nieuchwytna siła” duetu Rymuszko&Ostrzycka – i to tą drugą poleciłbym jako lekturę, która może przekazywać coś wartościowego w temacie niesamowitych zjawisk. Do tego dodałbym jeszcze książkę Krzysztofa Borunia, „Spór o duchy”. Obie pozycje są dla mnie w pewien sposób wzorem, jeśli chodzi o rzetelnie napisane publikacje.
Czy masz już wytyczony ostateczny kierunek swoich badań? Konkretny cel, gdzieś na horyzoncie, który daje Ci motywację do podejmowania kolejnych kroków?
Chciałbym dotknąć niedotykalnego, doświadczyć niemożliwego i zaobserwować niewidzialne. To są rzeczy, których nie da się do końca zrobić, oczywiście, ale chciałbym w pewnym momencie życia powiedzieć – tak, zaobserwowałem (nawet, jeśli nie mogę udowodnić) coś, co całkowicie przekonało mnie do tego, że druga strona istnieje. Że po śmierci nie rozpłynę się w pustce i będę w jakiś sposób istniał. Kolejnym niemożliwym celem jest zaspokojenie ciekawości – zajrzenie tam, gdzie jeszcze nikt inny nie zaglądał.
W gruncie rzeczy jednak, obieram kurs na zjawiska uznawane za przerażające głównie po to, by kiedyś powiedzieć: już się nie boję.