I oto nadszedł wyczekiwany, acz stosunkowo niedawno zapowiedziany, nowy Ketchum. Jego „Przeprawa” to opowieść o najdzikszym z dzikich zachodów i - jak na renomę autora przystało – omówiona została ze szczególnym naciskiem na aspekt brutalnej grozy. A mówiąc to mam na myśli absolutnie BRU-TAL-NĄ grozę! Gdzieniegdzie co prawda pojawia się aspekt, tak jakby, nadnaturalny jednak jest on na tyle subtelny i przyjemnie wyważony, że nie odrywa nas zanadto od głównego nurtu historii.
Ale słuchajcie, to że Ketchum pisze dobrze nie jest niczym nowym – jednak fakt, że przy obecnie rozprzestrzenionej wszelakiej brutalności i „dzikości” obecnych w popkulturze, wciąż jest się w stanie czytelnika wprawić w (lekko mówiąc) zakłopotanie, jest godne podziwu.
Nie zrozumcie mnie źle, kto czytał scenę z kurczakiem ten wie o czym mowa, w jego słowach występuje pewna surowość, jednak opatrzona tak szczególną gracją, że odbiera się ją bardziej jako sztukę samą w sobie, a nie bezpośrednie okno na świat. Co jednak w żadnej sposób nie umniejsza wartości całokształtu.
Co do samej historii, bo choć krótka, warta zaznaczenia – polecę ją każdemu, kto lubi klimaty westernowskie lub chciałby spróbować swoich sił w tej literaturze, a nie boi się lekko ubrudzić rączek. Jest troje facetów, z których każdy zmaga się z własną przeszłością, jest banda skur… którzy upatrzyli sobie niewinnych na cel, a ostatecznie jest i starcie jednych z drugimi, którego wyczekuje się już od pierwszych stron książki.